Relacja z Rusthaven 2025

Duchowy spadkobierca Junktown

W tym roku dość spontanicznie postanowiliśmy wybrać się ekipą na drugą edycję festiwalu postapo w czeskich Bratronicach – Rusthaven. Festiwal ten jest spadkobiercą wcześniejszych wydarzeń odbywających się w dawnej bazie rakietowej czyli Junktown, organizowanego w latach 2016–2019, oraz Cybertown – imprezy, która powróciła po pandemii w nieco innym, cyberpunkowym formacie i miała dwie edycje w latach 2022–2023.

W 2024 roku organizatorzy zdecydowali się jednak wrócić do korzeni, czyli do bardziej sandboksowego podejścia, w którym na wydarzeniu pojawiają się zarówno klimaty stricte postapokaliptyczne, jak i cyberpunkowe.

Skąd zmiana nazwy? Powodem były wewnętrzne napięcia i niesnaski w czeskim środowisku postapo, oraz fakt, że prawa do oryginalnej nazwy posiada osoba skonfliktowana z obecną ekipą organizatorską. Nie ma to jednak większego znaczenia – nazwa, choć istotna, pozostaje tylko nazwą. Liczą się przede wszystkim ludzie, miejsce i atmosfera. A w każdej z tych kategorii Rusthaven naprawdę dostarcza.

Podstawowe informacje i logistyka związana z festiwalem

Impreza odbywa się około 40 minut jazdy na zachód od Pragi. Z punktu widzenia Czechów lokalizacja jest idealna – tuż obok największego miasta i stolicy, dobrze skomunikowana z resztą kraju. Dla nas, niestety, nieco mniej korzystna – dojazd z Krakowa to solidne sześć godzin jazdy  samochodem, podobnie jak z Poznania. Górny i Dolny Śląsk mają nieco bliżej, ale to wciąż spory kawałek drogi za kierownicą.

Dojazd pociągiem jest możliwy, jednak Bratronice, gdzie odbywa się Rusthaven, to wieś położona na uboczu “in the middle of nowhere”, więc dotarcie tam bez samochodu stanowi niemałe wyzwanie. Spora część Czechów niezmotoryzowanych korzystała z carpoolingu by dostać się na teren festu. 

Impreza pod nazwą Rusthaven odbyła się po raz drugi, co jednak nie oznacza, że Czesi nie mają doświadczenia w organizacji – wręcz przeciwnie, jak już wspomniałem, stoją za nią twórcy wcześniejszych wydarzeń. Co więcej, baza rakietowa w Bratronicach to teren udostępniany lokalnym grupom postapo przez cały rok, nie tylko na czas największych imprez. Wszystkie czeskie frakcje działające na terenie bazy opłacają swój teren regularnie, dzięki czemu mogą rozwijać i stylizować własne lokacje przez cały rok.

Organizatorzy potwierdzili zresztą nasze przypuszczenia – przedstawiciele frakcji spotykają się tam regularnie, nie tylko na potrzeby festiwalu, ale również po to, by korzystać z wyjątkowego klimatu i możliwości, jakie oferuje to miejsce. Dzięki temu cały teren bazy, wraz z tym, co zostało tam wzniesione, stanowi kolejną iterację po wcześniejszych edycjach Junktown, Cybertown, a obecnie – Rusthaven.

Impreza w 2024 roku odbyła się w lipcu, natomiast w tym roku została przesunięta na czerwiec. Termin ten różnił się od pierwotnie planowanego, co – według uczestników, z którymi rozmawialiśmy – mogło wpłynąć na mniejszą frekwencję. Wskazywano również, że innym powodem mniejszego zainteresowania tegoroczną edycją mogło być stosunkowo późne uruchomienie sprzedaży biletów.

Z kolei organizatorzy poinformowali nas, że spodziewali się w tym roku ponad 1200 uczestników (fest osiągnął praktycznie “sold-out” – liczba ta wydaje się całkiem realna, biorąc pod uwagę, że na samych zawodach juggera naliczyliśmy około 600 widzów.

A ile to kosztuje? W wersji podstawowej (wejściówka oraz bardzo skromny pakiet gadżetów na start) bilet kosztował w tym roku 1800 koron czeskich, czyli około 300 zł. Czy to dużo? Ceny na większości polskich imprez postapo są porównywalne, a często nawet wyższe. Nie odwiedziliśmy wszystkich wydarzeń w kraju, ale śmiało można założyć, że za podobne pieniądze w Czechach otrzymuje się zdecydowanie więcej postapokaliptycznego klimatu. Ale o tym – za chwilę.

Teren festiwalu

Cała impreza Czechów odbywa się na terenie dawnej bazy rakietowej w miejscowości Bratronice, nieopodal Pragi. Teren festiwalu oddalony jest od wsi o jakieś 10–15 minut spaceru. Z punktu widzenia logistyki – dostęp do sklepu, bankomatu czy innych podstawowych usług – nie jest łatwo, bo wszystko wymaga dłuższego spaceru. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że na Rusthaven gotówka bywa niezbędna – bez niej nie da się doładować festiwalowego chipa, który jest standardowym środkiem płatniczym (rozwiązanie powszechnie stosowane na czeskich festiwalach, również muzycznych), przy samej bazie nie ma natomiast publicznego parkingu, samochód trzeba odwieźć do Beleca, drugiej pobliskiej wioski, stamtąd natomiast wrócić na fest już na nogach.

Sama baza to dość rozległy teren, blisko 100 ha (nie wszystko udostępnione jednak uczestnikom). Część stanowią podziemne silosy, gdzie odbywa się program – pokazy, burleska, imprezy DJ-skie. Część naziemna to z jednej strony stylizowane lokacje postapo stworzone przez organizatorów i frakcje postapo, a z drugiej – pozostałości po dawnych zabudowaniach wojskowych, takich jak koszary. W tej drugiej części stacjonują organizatorzy, korzystając z zaplecza technicznego i logistycznego. Część „klimatyczna”, wraz z przyległymi terenami zielonymi (w tym lasami), przeznaczona jest do użytku uczestników oraz plemion, czyli frakcji postapo, które na co dzień dzierżawią te obszary i mają tam swoje bazy. Plusem lokalizacji jest to że wiele miejsc osłoniętych jest od żaru słońca, który w przypadku upałów zwykle na imprezach postapo szybko daje się we znaki. 

W 2024 roku – jak powiedzieli nam organizatorzy – teren został znacząco rozbudowany. Przykładowo, tzw. Polygon Hromu, na którym odbywały się kluczowe punkty programu, został wzbogacony o dodatkowy poziom rusztowań, dzięki czemu przypominał postapokaliptyczne koloseum (brakowało tylko Kopuły Gromu, by dopełnić obrazu). Ciekawostką było też wykorzystanie elementów zdemontowanych pomników z Pragi – np. posąg konia z doczepionymi skrzydłami od myśliwca i czerwonymi okularami trafił na Polygon Hromu, rzymska karoca znalazła swoje miejsce w lokacji gdzie odbywały się zapasy w błocie, a niski murek z tej samego pomnika został ustawiony przed główną bramą wjazdową odgradzając haubicę artylerii .

Na samym festiwalu wyróżniało się kilka centralnych miejsc. Jednym z ważniejszych jest rynek (po czesku „náměstí”), gdzie zlokalizowano bary, punkt informacyjny, stoisko z gadżetami, kilku vendorów oraz stoiska promocyjne (np. DayZ). W okolicach Polygonu Hromu ulokowano większość stoisk z klimatycznym merchem oraz sporą liczbę punktów gastronomicznych (fast foody w duchu postapo).

Osobną przestrzenią był Autodrom – zamknięta strefa dla pojazdów postapo i motocykli. Wstęp dla osób postronnych był tam całkowicie zakazany ze względów bezpieczeństwa, więc nie mieliśmy okazji zajrzeć do środka.

Dookoła wszystkich wspomnianych punktów znajdowało się co najmniej kilkadziesiąt lokacji należących do lokalnych frakcji postapo. Ich widoczność zależała w dużej mierze od położenia – te przy głównych ścieżkach i w pobliżu głównych stref miały naturalnie większy ruch i łatwiej było do nich trafić. Niestety, wiele innych znajdowało się na uboczu, przez co zwyczajnie zabrakło nam czasu, by dotrzeć wszędzie.

Generalny feel oraz poziom strojów

Jadąc na Rusthaven, wiedzieliśmy, że poprzeczka w kwestii strojów będzie zawieszona bardzo wysoko. Część osób specjalnie na tę okazję przygotowywała nowe elementy wyposażenia, co zawsze jest świetną motywacją, żeby podnieść poziom swojego stroju choćby o oczko wyżej.

Kiedy pojawiliśmy się na miejscu, pozytywnie zaskoczyło nas to, że wcale nie odstajemy od ogólnego poziomu – mało tego, powiedziałbym, że prezentowaliśmy się całkiem interesująco na tle pozostałych plemion. Składały się na to trzy główne czynniki.

Po pierwsze, zdecydowana większość uczestników Rusthaven – jak sama nazwa wskazuje – poszła w stylistykę rdzy, zardzewiałego metalu i złomu, a nie błyszczącego chromu. Tymczasem nasza frakcja od początku rozwija estetykę opartą o skórę, chrom i charakterystyczną, mocno rozpoznawalną kolorystykę.

Po drugie, wbrew oczekiwaniom, niewiele osób poruszało się po festiwalu w ciężkich pancerzach. Nie byliśmy jedynymi, którzy je posiadali, ale cała nasza czwórka miała na sobie pełne zestawy pancerne – i, co ważniejsze, przez większość czasu faktycznie w nich chodziliśmy. To robiło wrażenie i wyróżniało nas z tłumu.

Po trzecie – i chyba najważniejsze – nasze stroje były ze sobą spójne. Oczywiście każdy z nas miał swoje indywidualne akcenty, a całość różniła się stylistycznie między członkami grupy, ale powtarzające się elementy sprawiały, że tam, gdzie się pojawiliśmy, od razu było jasne, że jesteśmy jedną frakcją i działamy razem. A to – jak zauważyliśmy – wśród czeskich ekip nie było wcale takie oczywiste. Często trudno było określić, kto z kim tworzy grupę, z uwagi na brak spójności wizualnej.

Jak to w ogóle działa w czechach jak chodzi o festy

W odróżnieniu od niektórych imprez organizowanych w Polsce, Czesi świadomie zrezygnowali z wyraźnego podziału na część LARP-ową i festową (czy inaczej – konwentową). Z ciekawości zapytaliśmy organizatorów, co było powodem takiej decyzji – okazało się, że wśród uczestników Rusthaven nie ma dużego parcia na LARPowanie. A przynajmniej nie na tyle, by „zmuszać” wszystkich do wchodzenia w grę. Co oczywiście nie znaczy, że nie było w ogóle elementów LARP-owych – po prostu ich obecność była mniej widoczna, choć w naszym przypadku spory wpływ na to mógł mieć fakt, że gra toczyła się wyłącznie w języku czeskim.

Ciekawym rozwiązaniem, stosowanym zresztą na wielu czeskich i słowackich festiwalach (np. Brutal Assault, Gothoom), są opaski z wbudowanym chipem elektronicznym, które otrzymuje każdy uczestnik przy wejściu. Choć system ten bardzo ułatwia życie i sprawia, że wszystkie transakcje na terenie festiwalu są bezgotówkowe, to jednak do jego działania potrzebna była na Rusthaven gotówka. Top-up, czyli doładowanie chipu środkami, możliwe było wyłącznie za pomocą fizycznej gotówki – płatność kartą nie wchodziła w grę, a o czymś takim jak Blik można zupełnie zapomnieć. Gdy jednak już zasilimy konto, korzystanie z opaski jest szybkie, wygodne i bezproblemowe.

Na wejściu każdy uczestnik otrzymuje pakiet startowy. My zdecydowaliśmy się na wersję podstawową, ponieważ naszym głównym celem była obserwacja imprezy, a nie bardzo aktywne uczestnictwo w grze LARPowej czy atrakcjach (choć oczywiście nie powstrzymało nas to przed pojawieniem się na kilku kluczowych punktach programu również w charakterze uczestników). W pakiecie podstawowym znalazły się: mały informator uczestnika z najważniejszymi informacjami (w tym o LARPie), kilka kart do lokalnej gry karcianej Rust Brawl, kilka sztuk metalowych monet – czyli klimatycznej waluty LARPowej, którą można było wymieniać na różne usługi i towary – oraz informacja o dostępnej webowej aplikacji z programem wydarzenia.

Różnorodność programu Rusthaven

A mówiąc o programie – było go naprawdę sporo. Tak dużo, że nie da się na Rusthaven doświadczyć wszystkiego. Ustaliliśmy sobie więc po cichu cel: zaliczyć te najważniejsze atrakcje, jak oficjalne otwarcie i zamknięcie, konkurs strojów, pokaz postapo bryk, zawody juggera czy nocne zapasy w błocie. Dodatkowo trafiliśmy na pokazy fireshow, lightshow, walki na bezpieczniaki a także na inne spontaniczne akcje – bo sporo działo się tu po prostu „przy okazji”, bez sztywnej zapowiedzi.

W programie były też punkty, które z założenia były dla nas mniej atrakcyjne – głównie dlatego, że odbywały się wyłącznie w języku czeskim. Dotyczyło to przede wszystkim prelekcji. Część warsztatowa była natomiast bardzo rozbudowana, ale ze względu na nasze późne zdecydowanie się na udział w feście, wiele warsztatów miało już zapełnione listy. Szkoda, bo niektóre zapowiadały się świetnie – np. warsztaty z używania bicza.

Na terenie festiwalu działało też kino, w którym można było obejrzeć lub odświeżyć sobie klasyki takie jak Mad Max: Fury Road, V for Vendetta czy Blade. Wieczorami, we wspomnianych wcześniej silosach, odbywały się imprezy z DJ-ami, którzy przygotowali specjalne, tematyczne sety z okazji Rusthaven.

Od strony muzycznej Rusthaven naprawdę trzyma poziom – na kilku scenach rozmieszczonych na terenie festiwalu zagrało sporo kapel, z headlinerem w postaci dobrze znanego V2A. Udało nam się zobaczyć ich na żywo, a oprócz tego posłuchaliśmy jeszcze m.in. Pale Death, Black Velvet Suicide i Ponytrap.

Plemiona czy innymi słowy – frakcje

Do głównego programu festiwalu swoje trzy grosze dorzuciły również lokalne frakcje, które – aby pojawić się na Rusthaven – muszą się wcześniej formalnie zgłosić. Od plemion oczekuje się przede wszystkim dwóch rzeczy: tematycznego obozowiska w wyznaczonej strefie festiwalu (część z nich utrzymuje swój obóz przez cały okrągły rok) oraz realnego wkładu w program wydarzenia – np. poprzez organizację atrakcji, aktywności lub punktów programu.

Warto dodać, że organizatorzy są otwarci również na frakcje spoza stałych rezydentów bazy – nie trzeba więc na co dzień wynajmować tam terenu, by się pojawić. Jest jednak warunek: trzeba przywieźć ze sobą własny namiot lub innego rodzaju obozowisko w spójnym, stylizowanym klimacie frakcji i postapo.

Nam – jako Atomic Rats – udało się, trochę wyjątkowo, uzyskać zgodę na zaprezentowanie się jako plemię, mimo że nie spełnialiśmy w pełni wspomnianych warunków. Bardzo zależało nam na tym, by móc wziąć udział w oficjalnym otwarciu festiwalu i pokazać się razem z innymi frakcjami. Podczas ceremonii otwarcia Rusthaven wszystkie plemiona mają bowiem możliwość wejścia na Polygon Hromu i zaprezentowania się przed resztą uczestników – to symboliczny i ważny moment, który buduje atmosferę wspólnoty i klimatu świata postapo.

Gra LARP

Pomimo że całe wydarzenie ma charakter żyjącego miasteczka, a większość czasu uczestnicy spędzają na klimaceniu, piciu dobrego czeskiego piwa i nadrabianiu kontaktów ze znajomymi, to w trakcie Rusthaven odbywa się również część LARP-owa.

Tak jak pisałem wcześniej – gra jest dość subtelna. Poruszając się po festiwalu, nie mieliśmy wrażenia, że fabularnych akcji dzieje się szczególnie dużo. Wpadliśmy na kilka z nich przypadkiem, inne były wpisane w program – mimo wszystko, będąc uczestnikiem Rusthaven, nikt nie będzie Cię zmuszał do udziału w grze, a nawet jeśli się nie angażujesz, ciężko jest „zepsuć” komuś klimat. Z drugiej strony brakowało nam nieco tego, co na polskich imprezach postapo jest nieodłącznym elementem – czyli większego elementu historii czy też dreszczyku związanego z tym, że w każdej chwili ktoś może Cię napaść na terenie wastelandu.

Niestety, dla przyjezdnych spoza Czech z LARP-em wiąże się jeden istotny problem, o którym już mówiłem – całość rozgrywki prowadzona jest w języku czeskim. Świadomie więc w tym roku podjęliśmy decyzję, by nie angażować się w grę fabularną i cały festiwal poświęcić na uczestnictwo w innych atrakcjach, w których znajomość języka nie była aż tak potrzebna.

Koncerty i muzyka

O koncertach już nieco się rozpisywałem, ale warto dodać, że naprawdę każdy mógł znaleźć coś dla siebie. W programie znalazły się brzmienia techno/elektroniczne, industrial (np. V2A), death metalowe, metalcore’owe, ale też rock’n’rollowe czy steampunkowe. Nie zabrakło też bardziej kameralnych gigów akustycznych na mniejszych scenach, a także wspomnianych DJ-setów, na które – niestety – z uwagi na intensywność wieczornego programu, nie udało nam się już dotrzeć.

Dodatkowo, poszczególne plemiona organizowały własne imprezy – w tym tematyczne dyskoteki. Na jednej z takich imprez (w klimacie retro lat 80. i 90.) zostaliśmy aż do wczesnych godzin porannych i absolutnie nie żałujemy.

Na osobne wspomnienie zasługuje koncepcja nazwana po prostu Party Busem. Po północy, w każdy dzień festiwalu, po całym terenie bazy krążył autobus z DJ-ką w środku, w którym odbywała się oddzielna, mobilna impreza. Mieliśmy okazję załapać się na niego zarówno pierwszego, jak i drugiego dnia festiwalu. Warto dodać, że wejście do Party Busa było limitowane – wymagało osobnego biletu/in-game’owej opłaty.

Żarcie i picie, czylli jak przetrwać trzy dni na zadupiu

Bratronice co prawda posiadają sklepy spożywcze (czynne również w weekendy), jednak ze względu na odległość od bazy oraz liczbę uczestników imprezy – konieczne było zapewnienie podstawowego wyżywienia bezpośrednio na terenie wydarzenia. To zresztą nic nowego, zwłaszcza na festiwalach muzycznych organizowanych przez Czechów.

Opcji jedzeniowych było sporo – zarówno mięsnych, jak i wegańskich. Nam najbardziej przypadły do gustu burgery oraz azjatycka zupa pho. Koszt obu oscylował wokół 200 koron czeskich (~34 zł) za solidną porcję. Oprócz tego dostępne były też naleśniki, chilli con carne, pizza i inne klasyki festiwalowego gastro.

Jeśli chodzi o napoje – klasyczna czeska „desítka” była do kupienia w bardzo przystępnej cenie 50 koron za pół litra (~8,50 zł). Oferowano również piwa dwunastki, a w wybranych barach można było dostać nawet piwo rzemieślnicze (np. soury, stouty, west coast IPA). W większości barów dostępne były także mocniejsze alkohole, drinki oraz napoje bezalkoholowe.

Warto pamiętać, że po pewnej godzinie zamykane są punkty informacyjne i rejestracyjne, w których można doładować środki na czipie – więc jeśli planujecie balować do późna, warto wcześniej zadbać o to, by nie zabrakło Wam funduszy na kolejnego browara.

Na szczęście – regulamin nie zabrania wnoszenia własnego jedzenia i napojów (w tym alkoholu) na teren festiwalu. Organizatorzy jednak zachęcają do korzystania z lokalnych punktów gastro – środki zebrane podczas imprezy są bowiem inwestowane w rozwój samego wydarzenia oraz dalszą rozbudowę lokacji. I my również szczerze polecamy – warto wspierać tę inicjatywę, bo jedzenie było naprawdę smaczne i klimatyczne.

Jedynym elementem, który naszym zdaniem można by jeszcze dopracować, była ogólna dostępność i lokalizacja opcji śniadaniowych. Było ich mało, a do tego znajdowały się dość daleko od regularnego kampu, w którym spała większość uczestników – w tym i my.

Nocleg na festiwalowym kampie dla przyjeznych

Spanie na terenie Rusthaven, o ile nie jesteście częścią frakcji tematycznej z własnym kampem na głównym terenie, odbywa się na wyznaczonym polu namiotowym na obrzeżu bazy. Znajduje się ono stosunkowo blisko festiwalu — jakieś 5 minut spokojnym spacerem. Miejsc do rozbicia namiotu jednak nie ma wiele. Gdy dotarliśmy na fest w pierwszym dniu około godziny 16:00 (relatywnie późno), znaleźliśmy właściwie tylko jedno miejsce, w którym mogliśmy rozłożyć i wygodnie zmieścić duży namiot. Wyobrażam sobie, że przy większej grupie mogłoby być spory problem, by rozbić się razem jako frakcja w jednym miejscu.

W bezpośrednim sąsiedztwie pola namiotowego była dostępna woda użytkowa i pitna oraz kilka toalet przenośnych. Toalet było więcej na terenie całego festiwalu, jednak tuż przy naszym kampie uczestników zdecydowanie przydałby się dodatkowy toi-toi, by rozładować poranne kolejki. Dla osób, które wykupiły wyższy pakiet, dostępne były też toalety premium, ale wymagało to zapłacenia niemal dwukrotnej ceny. Z jednej strony zrozumiałe jest, że festiwal musi na siebie zarobić, z drugiej jednak budzi to pewne wątpliwości, czy komfort realizacji podstawowych potrzeb fizjologicznych uczestników powinien być obciążony dodatkowymi kosztami.

Na samym polu namiotowym działo się niewiele, co było wielką zaletą — można było spokojnie odpocząć od festiwalowego zgiełku i wszelkich bodźców. Oznaczało to również, że większość uczestników wolała wieczory spędzać w klimatycznym postapokaliptycznym miasteczku, niż pod namiotem w lesie.

Obawy i integracja na Rusthaven

Jedną z głównych obaw, które mieliśmy jadąc na Rusthaven, było to, na ile faktycznie uda nam się wziąć udział w wydarzeniu. Język czeski może nie jest bardzo trudny do zrozumienia, ale trudno byłoby nadążyć za każdym występem czy przemówieniem – szczególnie kiedy Czesi mówią szybko i często korzystają ze slangu oraz specyficznego słownictwa, które niekoniecznie jest łatwe do opanowania.

Kolejną kwestią był fakt, że przyjeżdżaliśmy jako osoby kompletnie z zewnątrz, bez żadnych kontaktów i znajomości na takiej imprezie czy w środowisku czeskiego postapo. Jak wspomnieli organizatorzy, niemal połowa z około 1200 spodziewanych uczestników to ludzie, którzy się znają i tworzą spójną postapokaliptyczną społeczność w Czechach. Rusthaven to dla nich w dużej mierze pretekst do spotkania się ze znajomymi przy piwku.

Ku naszemu zaskoczeniu Czesi okazali się bardzo otwarci. Przez te kilka dni festiwalu co chwilę ktoś podchodził do nas, pytając, skąd jesteśmy i jak podoba nam się Rusthaven. Podchodzili do nas zarówno zwykli uczestnicy, jak i ludzie będący w programie – między innymi ekipa z V2A, na którą trafiliśmy kompletnie przypadkiem. Podczas wieczornego programu zaczepił mnie również główny wokalista i frontman Black Velvet Suicide, by porozmawiać o postapo i samym festiwalu. Mieliśmy też okazję wymienić zdanie z organizatorami, którzy chętnie opowiadali, jak działa Rusthaven, jakie jest środowisko postapo w Czechach, z jakimi problemami i wyzwaniami się mierzą, jak wzrosła frekwencja względem poprzednich edycji oraz jak budowali kolejne lokacje w miasteczku. Rozmawialiśmy także z vendorami sprzedającymi różne gadżety i sprzęt na terenie festiwalu.

Podpytywaliśmy również, ile osób spoza Czech i Słowacji zdecydowało się przyjechać na Rusthaven. Ku naszemu zdziwieniu – nie było ich zbyt wielu. Byliśmy jedynymi uczestnikami z Polski (jak dotąd na Rusthaven). Regularnie na imprezie pojawia się ekipa Hogs MMC (Niemcy/Holandia), było też kilku Węgrów oraz ktoś z Francji. Zespoły muzyczne, takie jak V2A czy Ponytrap, to już osobny temat, ale podsumowując, międzynarodowa społeczność to mniej niż 5% uczestników, czyli poniżej 30 osób na tak dużym wydarzeniu.

Organizatorzy wspomnieli, że chcieliby, aby Rusthaven stało się bardziej międzynarodowe, ale wymagałoby to sporych zmian, w tym przede wszystkim dostosowania językowego. Nie wszyscy Czesi dobrze posługują się angielskim, a sama impreza wciąż jest głównie skierowana do Czechów.

Na koniec dodam, że byłem pod wrażeniem, jak wiele zdziałał jeden post, który opublikowaliśmy na social mediach w oficjalnym wydarzeniu na Facebooku. Sam ten post wydawał się bardzo dobrze nas wprowadzać na fest — szczególnie dzięki temu, że weszliśmy na imprezę jako plemię i wyróżniliśmy się stylistycznie na tle innych uczestników.

Skala głupcze, czyli moje odczucia

Jadąc na Rusthaven, chciałem przede wszystkim zobaczyć, jak to się robi na poważnie. Oczywiście mamy w Polsce imprezy, które poziomem strojów czy lokacji mogą dorównać Rusthaven – przykładem może być Vault 47, pod którym podpisuje się Bethesda. Jednak nie mamy takiej skali – ponad tysiąca uczestników, takiego thunder dome’a, postapo bryk i motorów w hurtowej ilości, takiej produkcji i rozmachu.

To, co na Rusthaven robi największe wrażenie, to właśnie rozmach i poczucie bycia częścią czegoś naprawdę dużego, nawet jako zwykły uczestnik – uczestnicząc w najważniejszych atrakcjach, otwarciu czy pokazie postapo samochodów. Nie trzeba się motywować, by być euforycznie nastawionym, by poczuć immersję, bo emocje i uśmiech pojawiają się naturalnie. Widać też, że pomimo różnych tarć w czeskim środowisku postapo (jak sami organizatorzy wspominali), całe środowisko systematycznie buduje swoją główną imprezę od niemal 10 lat już. Nawet jeśli impreza zmienia nieco charakter czy nazwę, to ta ciągłość robi różnicę.

Rozumiem sentyment u nas nad Wisłą. Zaraz podobnie jak o OldTownie, zaczniemy mówić o Łyżkonie, ale prawda jest taka, że jeśli nie zaczniemy rozmawiać ponownie o powołaniu do życia czegoś nowego na większą skalę razem – to o czymś podobnym do Rusthaven możemy tylko pomarzyć. A może lepiej zamiast tylko marzyć, po prostu pojechać do Czechów i dobrze się bawić na ich festiwalu.

Czy warto jechać na Rusthaven?

Zdecydowanie tak. Za te pieniądze w Polsce po prostu nie zobaczycie niczego w takiej skali i z takim rozmachem. Z taką pompą. Śmiem nawet twierdzić – choć z pewną rezerwą – że nawet za najlepszych czasów OldTownu, nasz flagowy nieistniejący już niestety fest postapo nie ma podjazdu do tego, co dziś mają Czesi.

Warto tam pojechać, by podpatrzeć, jak można zorganizować taki festiwal i zobaczyć różnorodność strojów. Tym bardziej że ogrom pracy jest widoczny – to nie jest rocket science (nawet jeśli odbywa się w dawnej bazie rakietowej). Ważne jest też to, że nawet jako zwykły uczestnik będziecie mieć na czym zawiesić oko w bogatym programie, tak, że te trzy dni zlecą błyskawicznie. A jeśli lubicie imprezować – codziennie macie pełną szansę balować do bladego świtu (co wielu uczestników robiło skrupulatnie).

W przyszłym roku mamy nadzieję pojawić się na Rusthaven ponownie, może już oficjalnie jako plemię, z własnym programem, a może nawet z pomysłem na współpracę z istniejącym plemieniem na terenie lub z własnym obozem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *